To nawet nie jest tak, że ja jakoś nienawidzę świąt.
Jako fan polskiej kultury, całkiem lubię ich chrześciańsko-tradycyjny wymiar.
Fakt, atmosfera potrafi być sztuczna, ale zwykle po chwili się kończy i święta są po prostu okazją do odpoczęcia od pracy i spotkania się z rodziną/znajomymi z końca Polski.
Natomiast czego szczerze nie cierpię, to konsumpcyjna otoczka wokół nich.
Trzeba kupić prezenty, dla każdego z osobna. Kij że nie widziałeś tej osoby ostatni rok, masz coś wymyślić.
Musi być choinka i koniecznie cały ogródek w ledach, niech sąsiedzi widzą.
Zakupy jedzenia za parę stów. Może i się zmarnuje, ale za to będzie można się nażreć po szyje (uwielbiam freeganizm w okresie świątecznym).
I te wielkie banery wokół mnie, będą mi wmawiać, że mam „kupić szczęście” (ubrania za kilka stów).
Kupić. Kurwa. Szczęście.
To jest dosłownie przeciwieństwo istoty świąt.
Tak na koniec przypominam, że pierdolić coca-cole i jedynym słusznym wizerunkiem dziada z brodą jest Mikołaj z Miry.