Czepiło mi się to głowy już wcześniej przy okazji eurowizji, ale po trosze nie chciało mi się pisać, a i stwierdziłem, że zostawię sobie temat do przemyślenia.
Jako że mistrzostwa europy w piłce kopanej to druga w niedługim czasie po eurowizji duża impreza, ciężko jest mi nie myśleć, że euro-społeczeństwo tak naprawdę ma wojnę ukraińsko-rosyjską w pompie. Te wszystkie moralne wysrywy, onucowanie, ojojkiwanie i pokazywanie jak to nie jesteśmy empatyczni to w zasadzie pieprzenie pod publiczkę i ujadanie w kierunku, w którym należy ujadać.
Gdyby sytuacje na wschodzie przenieść na mniejszą skalę i porównać do pożaru domu sąsiada, mimo postępującej degrengolady nie znalazłby się śmiałek, który na jeszcze dogasającym pogorzelisku zrobiłby sobie imprezę i rozpalił grilla; a w międzyczasie upominał sąsiada, że proszę uspokoić żonę i dzieci, bo za głośno płaczą i zagłuszają nam muzyczkę.
Można by sobie gadać, że a bo to już tyle trwa, temat spowszedniał, srutututu majtki z drutu – nie powinien. Ukraińcy z ruskimi mielą się na potęgę, tymczasem empatyczna jełropa, której żadne cierpienie nie jest obojętne, robi sobie "przerwę na świętowanie". Przecież to jest niedorzeczne.
O politykach nie wspominam, bo to dla nich kolejny interes do zrobienia.