Zdarzyło mi się już pisać tutaj o zmaganiach ze zdrowiem mojego ojca.
W sumie trwa to już kilka miesięcy. Jest to okres, który chyba jako jedyny daje mi się we znaki na tyle, że czuję spory wzrost agresji wobec systemu, z jakim trzeba się użerać.
Nie rantuję nawet na pracowników ochrony zdrowia, bo ci w większości wypadków byli/są naprawdę sympatyczni i pomocni. Chociaż, nie ma co ukrywać, że moja frustracja czasami przelewa się na nich (tak jak dzisiaj, z powodu czego mam wyrzuty sumienia).
To, co mnie natomiast wkurza to ilość komplikacji wynikających z planowania czegokolwiek. A to trzeba się wstrzelić między chemiami, a to trzeba na cito załatwić coś, co nie jest dostępne...
A najgorzej, gdy już się poukładało terminy i nagle jeden z ważnych elementów układanki się sypie z powodów losowych, a człowiek musi szybko znaleźć alternatywę.
I żeby tego było mało, każda placówka ma inny rytuał przejścia, inne wymagania i inne procedury. I gdy już mi się wydaje, że zaczynam kumać o co chodzi, nagle znowu zostaję z ręką w nocniku.
Przydałby mi się konsultant, który za rączkę poprowadzi mnie przez te wszystkie zawiłe sprawy i pomoże w ogarnianiu tych terminów, procedur i wszystkiego.
Rantuję sobie tutaj, bo potrzebuję odrobiny ujścia i pacania po głowie.
Może czas w końcu pójść na tą terapię.